Zaczęłam kiedyś czytać książkę o rodzicielstwie bliskości. Bo nazwa tak fajnie brzmi. Bo między nastoletnim Ptysiem a mną bliskości od lat nie ma, choć gdy był mały byliśmy nierozłączni. Bo nie chcę powtórki tego z Maleńtasem. Bo idee – przed wzięciem książki do ręki – wydawały się fajne. A potem autentycznie książkę w temacie kupiłam i poległam po kilku rozdziałach, bo okazało się, że moje pojęcie bliskości jest zgoła odmienne od tego, co miała na myśli autorka. Używam więc pojęcia rodzicielstwo bliskości w zupełnie innym znaczeniu niż ogół. Ale nic nie szkodzi – różni jesteśmy i bliskość też może być różna. Czytaj dalej „Rodzicielstwo bliskości 2.0”