Jeszcze zanim urodzi się dziecko mamy w głowie taki strasznie skrzywiony obraz tego, jak nasze życie będzie wyglądać. Bo przecież nie będziemy tacy, jak ci inni rodzice, których widujemy w supermarketach czy na ulicach.

Nasze dziecko będzie grzeczne i dobrze ułożone. Nie będzie rozpieszczone. Nie będzie darło się i rzucało na podłogę w sklepie. Nie będzie demolowało nam mieszkania. Nie będzie grymasiło przy jedzeniu. I chyba najważniejsze – będzie ładnie samo zasypiało i przesypiało noc już od samego początku. A gdy rzeczywistość mocno koryguje nasze wyobrażenia, trudno nam się do własnych porażek przed światem przyznać.

A ja się przyznać właśnie zamierzam.

blog_00012

Pierwszy raz doszłam do wniosku, że jestem złą matką, gdy Ptyś miał jakieś dwa miesiące. Na spóźniony prezent urodzinowy dostałam książkę „Język niemowląt”. Klasyka gatunku. Must-have każdej młodej mamy. Przeczytałam w dwa dni. Wszak miałam na to dużo czasu leżąc całe dnie z Ptysiem na kanapie. I wpadłam w panikę i czarną rozpacz. Bo już za późno. Już musztarda po obiedzie. Już tak do końca życia na tej kanapie będę z nim leżała, bo jest za późno, żeby go czegokolwiek nauczyć. Bo on już jest za duży. Bo skończył już 6 czy 8 tygodni, a to był według książki krytyczny moment na naukę zasypiania i rutyny w ciągu dnia. Złą matką jestem, bo przegapiłam ten moment krytyczny i od tej pory mamy już przekichane… Młoda byłam. Jak na obecne tendencje bardzo wcześnie pierwsze dziecko miałam. A więc i wierzyłam w to, co czytam. Bo młoda i głupia byłam…

blog_00011

Jak się jednak okazało, Ptyś nauczył się zasypiać sam i przesypiać noce dość szybko. Mimo tego, że zła matka przegapiła ten krytyczny moment w jego życiu. A co jeszcze ta zła matka robi/robiła? Ano wiele rzeczy zupełnie niezgodnych z tym, czego nas uczą w książkach o wychowaniu dzieci i na blogach parentingowych.

Zdarza mi się krzyknąć na dziecko, gdy wiem, że nie dobiegnę zanim sięgnie za szklankę. Po rączkach zdarza mi się pacnąć, gdy te rączki paluszki do kontaktu wpychają. Ściągam na siłę z trzeciej od dołu półki regału na książki, ograniczając tym samym kreatywność dziecka i tłumiąc jego chęć eksplorowania mebli. Kary starszemu daję, gdy coś nabroi. Bo złą matką jestem. Bo według nowych trendów rodzicielstwa bliskości powinnam ze stoickim spokojem akceptować wszystkie wybryki mojego dziecka, a nie karać go za nie brakiem telewizji czy grania na konsoli. I tu się akurat zgadzam – na moje dziecko zakaz grania czy oglądania bajek nie działa zupełnie. Gdybym natomiast zabroniła mu wyjść na dwór… Ale sumienie mam i czegoś takiego dziecku własnemu zrobić nie jestem w stanie. Więc zabraniamy mu grać i oglądać tv. I to jest złe. Bo stosujemy kary. Złymi rodzicami jesteśmy.

Złą matką jestem, bo pytam dziecko czy zje jabłko czy banana. Bo daję mu „pozorny wybór”. Bo go ograniczam. Bo może on ma ochotę na jakiś inny owoc. Albo na czekoladę. A ja, zła matka przecież, chcę mu dać jabłko albo banana…

Złą matką jestem, bo czasem mam dość. Pracy, domu, gotowania, sprzątania, prania, ściągania Maleńtasa z mebli, przekonywania Ptysia, że uczenie się angielskiego jest ważne, krzyków, biegów z przeszkodami po mieszkaniu, grania w piłkę na przedpokoju, wstawania o 4-ej nad ranem, gdy Maleńtas krzyczy „Mamua…”, dobudzania Ptysia z jego „night terrors”, wstawania o 5-ej, bo Maleńtas się wyspał, szarpania za włosy, szukania Maleńtasowych kuleczek po całym mieszkaniu, poważnych rozmów z Ptysiem, bo znów uwaga, że gada w szkole… Czasem mam dość wszystkiego i chciałabym wyjść z domu sama, gdzieś dalej niż do Biedronki… albo wyjechać choćby na dwa dni bez dzieci… A że czasem mam dość i wyjść czy wyjechać nie mogę albo sumienia nie mam, aby to zrobić, to głos podnoszę… bo złą matką jestem, bo do dzieci trzeba zawsze ze stoickim spokojem, a mój czasem szlag trafia…

Złą matką jestem, bo obiad dzieciom gotuję i im go podaję. Bo one może nie chcą jeść obiadu. Albo chcą zjeść coś innego. A ja je ograniczam. Narzucam im co i kiedy mają jeść. A powinnam im szwedzki stół codziennie organizować i pozwolić wybrać to, na co mają ochotę. Jeśli ochotę mają, bo przecież mogą nie mieć. A według rodzicielstwa bliskości złą matką jestem, że tego nie robię.

Na etapie stołu szwedzkiego o rodzicielstwie bliskości czytać przestałam. Są pewne granice, a pomysł taki moje przekroczył.

blog_00013

Dzieci moje są dziećmi, co skwapliwie mąż mój wytyka mi po kilka razy w tygodniu, gdy się nie słuchają, gdy są niegrzeczne, gdy pyskują – Maleńtas wprawdzie jeszcze nie pyskuje jak Ptyś, ale nakrzyczeć na mnie w swoim języku też potrafi. Bo to są dzieci. I dzieci będą niegrzeczne. Będą pyskować i krzyczeć. Będą niszczyć i demolować. Będą się bić i kłócić. Nie będą się słuchać. Bez względu na to jaki nowy typ rodzicielstwa zastosujemy, dzieci zawsze będą dziećmi. A my zawsze będziemy rodzicami obwiniającymi siebie samych za każdy błąd naszego dziecka. Bo to my w którymś momencie zrobiliśmy coś nie tak, jak trzeba. Bo to my w wychowywaniu naszych dzieci gdzieś popełniliśmy błąd. Za każdą porażkę naszego dziecka, za każdy zły uczynek, za każde niegrzeczne zachowanie winimy siebie. Bo to na pewno my gdzieś w którymś momencie jako rodzice nie sprawdziliśmy się. I nie potrzebujemy żadnych mądrych książek o rodzicielstwie, aby wytykały nam nasze błędy. My jako rodzice zawsze czujemy się odpowiedzialni za wszystko, co dobre, jak i za wszystko, co złe w naszych dzieciach. I nie ma sensu dążyć do perfekcji, bo z każdym rokiem coraz to nowe ważne osobistości mówią nam, co jest właściwe a co nie. Nie ma sensu, gdyż dzieci i tak zawsze będą dziećmi. Wystarczy, że my jako rodzice czujemy się wystarczająco dobrzy. Nie bójmy się popełniać błędów, bo te zdarzają się każdemu rodzicowi. I nie bójmy się o nich mówić, bo może właśnie nasza otwartość i odwaga pomoże innym rodzicom borykającym się z problemami takimi, jak nasze.